Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
138

nieruchome, trupio i bezwładnie wyglądały wyciągnięte z pod wązkiéj szaréj kołderki sukiennéj. Podobniejszy był do bladych zwłok, niż do żywego człowieka, oczy miał powiekami osłonięte, usta wpadłe. Obok niego w głowach na klęczniku stał krucyfiks, wisiał obraz Matki Boskiéj, a pod nim paliła się lampka... Niżéj leżała głowa trupia i książka. W kacie dzbanek z wodą i misa, prosty stołek i stół od siekiery ociosany, wiejski, w pośrodku.
Gdy Karol wszedł, zakonnik powoli spokojnie podniósł nań powieki i w milczeniu długo mu się przypatrywał... nie okazując najmniejszego zadziwienia.
— Ojcze mój — ośmielił się nareszcie odezwać Pluta... przebacz mi, że chorego, nocną porą budzę i niepokoję... ale ojcze mój... nie dla samego siebie to czynię, i nie płocho... oto idzie na obronę Polski garść żołnierza, wyrwana schyzmie ze starym sztandarem, jam Barski żołnierz, serca tych, co Bar pomną, proszą cię a błagają błogosławieństwa!! błogosławieństwa, mój ojcze!
X. Marek wpoił w niego długie wejrzenie.
— A to ty! z Częstochowy! ty coś tam był z Pułaskim... z poczciwym Kazimierzem moim...