Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
137

Karola strach przejął większy jeszcze, ale razem jakaś otucha.
— Chory... spytał cicho.
— Chory, nie wstaje, dodał braciszek... ale duchem mocny mąż święty... choć na ciele słaby. Już musiał posłyszeć dzwonek u furty, bo po całych nocach modli się spać nie mogąc, chodźmy...
Pluta słowa już przemówić nie mógł, a przewodnik prowadził go ciasnym korytarzykiem klasztorku, pokląkłszy przed krucyfixem, u którego stóp lampa się paliła. Ciemne krużganki ciszą nocną obwiane, osłonione mrokiem, wydawały się posępnie, jak groby. Gdzieniegdzie ze ściany wyglądała na czarném tle blada twarz obrazu, a światło zachodzącego księżyca pasem białym wdzierało się do wnętrza.
U małych drzwiczek celi stanęli, braciszek zapukał z lekka... głos odpowiedział ze środka...
— W Imie Boże!
Karol wszedł i ośmielony stanął przy progu.
Celka była szczupła, nizka, uboga... z jedném okienkiem za kratą... Na tapczanie okrytym płaskim siennikiem, spoczywał w habicie mąż święty, z siwą długą brodą, z obnażoną głową, ręce z różańcem złożone trzymał na piersi. Stopy nagie