Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
135

zakłócić, toć wszyscy go poprosimy niech i nam pobłogosławi... [1]


Od téj chwili Karól nie miał spokoju, marzył tylko o X. Marku śród nocnego pochodu, którego żaden wypadek nie utrudnił. Oddział mający miejscowych przewodników, znający dobrze kraj, nad rankiem w istocie przedarłszy się przez lasy, ujrzał nad brzegiem Uszy rozłożoną mieścinę. Ciemnawo było jeszcze, księżyc zapadał za czarne bory... Osada stara, na pół z gliny i chrustu sklejona na pół z drzewa, taka jakie w głębi tych krajów opisywał Herodot jeszcze, spała przytulona do ziemi... snem porannym, ledwie gdzie w chacie na doświtkę zapalono łuczynę,.. kolumna wojska w cichości poczęła przeciągać długą błotnistą ulicą wiodącą do rynku ostawionego trochę pokaźniejszemi domostwy.
Z dala widać było nizki klasztorek i wieżyczkę kościoła rysującą się ciemno na niebie jasném.

Karol opowiedziawszy się Kopciowi, spiął

  1. Całe to zdarzenie jest historycznem Pam. Kopcia.