Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
134

wsze nasz ksiądz Marek... natchniony prorok... odrzekł Pluta...
— Otóż to rzecz szczególna, przerwał Kopeć, że trafem mamy go na naszéj drodze...
— Jakto? żyje? jest tu? podchwycił Pluta... na naszéj drodze! Panie! zawołał — zlituj się, mów, ja go widzieć muszę!
— X. Marek zesłany tu właśnie mieszka w Uszomierzu...
— A my na Uszomierz idziemy! zawołał Pluta.. prawdziwe zrządzenie Boże... palec Boski! on mi błogosławił gdym z Pułaskim szedł do Ameryki..
— I gdyby nie spóźniona pora, mógłby nam pobłogosławić znowu, ale my około drugiéj z północy przez Uszomierz przechodzić będziemy, dodał Kopeć.. rozpatrując się po niebie i zegarku...
— To ręka Opatrzności! powtarzał Karól w uniesieniu... Brygadyerze, co wy zrobicie ja nie wiem, ale że ja... wcisnę się, weprę, rzucę do stóp świętego męża po błogosławieństwo... że ja widzieć, go muszę... to tak pewno... jak że mnie żywym widzisz...
Kopeć się zamyślił chwilę.
— Aleśmy to nie bezbożnicy przecie... rzekł — jeśli pan masz pokój świętemu starcowi