Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
65

ową przypasywano. Ale trzeba było na tę cześć i zaufanie zasłużyć.
Karolowi już było tak jakby na Madajowém łożu, ze dniem każdym rosła gorączka, ręce łamał, włosy rwał, dopóki sobie nie powiedział w ostatku. —
— Pójdę! wszakci mi przebaczą! Gdy raz to sobie postanowił w ciszy serca swojego, począł się zaraz ostrożnie gotować do drogi.
Nieopodal w okolicy Krakowa snuły się oddziały konfederatów, kręcili się i Moskale i pan Branicki im pomocny, ale przedrzeć się przez nich z pomocą Bożą, było można.
Nikomu swéj myśli nie zeznał Karól, ale już w nim dojrzała, patrzył chwili. Gdy mu już przyszło ten kąt spokojny opuszczać, w niepewną walkę się rzucić, na chwilę się zawahał, potém poszedł, pomodlił się i znowu do drogi gotował.
Na wszystko to oczy dziada i ojca patrzały, w czystéj twarzy chłopięcia czytały jak w zwierciadle — milcząc oba.
Była znowu chwila że ojciec uląkł się, serce mu zmiękło, chciał już powstrzymać, ale dziad nie dał.
— Jakubie, słuchaj mnie Waszmość, nie go-