Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
274

— Zgadliście dobrze, uśmiechając się odpowiedział Amerykanin — często biją się bardzo dobrze, ale przyznaję że niezawadziłyby nam ład, surowość większa i porządek.
Niezapominajcie że to jest ochotnik, wojsko co trzy miesiące rekrutowane na nowo — proszone — że to są coraz świeże zaciągi, które każda klęska i niepowodzenia rozprasza.. my się musimy uczyć i bić i zwyciężać.. Niechce rzecz pospolita mieć żołnierza regularnego, coby się stał żołdakiem, przestając być obywatelem i zagrażał swobodzie.
— Tak właśnie było u nas, rzekł Pułaski, ta obawa nas zgubiła.. Nie umieliśmy pogodzić interesów swobody z potrzebami obrony stałéj i silnéj. W kraju do rdzeni republikańskim, gdzie nie ma się co obawiać ambicyi wodza, nie ma się też co lękać żołnierza.. Wojsko regularne, wyćwiczone jest potrzebne...
— I ja tak sądzę, odpowiedział amerykanin, ale to są primicye swobody — myśmy do niéj doszli, a jeszcze jéj nie zdobyli.. wszystko nas przeraża.. Myślę, że wodzowie pragnęliby inaczéj urządzić armiją, ale kongres się może obawia, aby z Fabiusa nie wyrósł mu jaki Cezar.. jaki Cromwel..