Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
264

wyśmiewając łachmany, ubóstwo, barbarzyństwo, nieład, szałasy, obóz, taktykę.
— A! Cap de Diou? krzyczał chwytając się za głowę — z Europy, w oddaleniu wszystko się wydaje prześlicznie, rosną na bohaterów chłopy za oceanem... a to garstka condotierów bez butów, bez chleba, bez pieniędzy, i bez broni! — Póki mego życia już się złapać nie dam... i nie daruję sobie, żem się pięknym opisom dał wziąć na wądkę...
Wojsko... saperlotte! które żyje kukurudzą, patatami pieczonemi, ciepłą wodą zmoczonemi korzonkami i liśćmi — a pieprzu więcéj spożywa niż mięsa...!
Nie ustawał w tych narzekaniach, których już i słuchać nie chciano.
Polacy cierpieli w milczeniu, z godnością — nie rachowali nigdy na świetne powodzenie, szło im o bój, o sławę...
Trzeciego dnia zniecierpliwiony wreszcie i Pułaski w szałasie zamkniętym wytrwać nie mógł, pod wieczór wymknął się niepostrzeżony, żeby na sąsiednich wzgórzach, poza obozem odetchnąć lżejszém powietrzem i nieco się rozpatrzeć w oko-