Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
263

bardziéj oczekiwanie się dłużyło, tém nieznośniejszém stawało..
Z szałasów nawet trudno było się wydobyć cudzoziemcom, aby nie obudzać niechęci, nie narażać na obelgi.. nie robić sobie nieprzyjaciół.
Garstka tylko emigrantów francuzkich gościnniejsza, sympatyczniejsza, spragniona nowin, otaczała przybyłych. Tak dzień minął cały, wieczór znowu nic nie przyniósł nowego, Lafayette prosił o cierpliwość.. okoliczności ją nakazywały.
Pułaski choć się czasem gorzko uśmiechał, najmniéj tracił ducha; domowe doświadczenia nauczyły go cierpieć..
Gdyby co rozweselić mogło w tak przykrém położeniu, to postawa rozpaczliwa gaskona, który przybywszy z najświetniejszemi nadziejami, po dwudziestu czterech godzinach doszedł do najkomiczniejszéj rozpaczy. Ani jego papiery, ani wymowa, ani zuchwalstwo nie wyjednały mu nawet kąta w obozie. Znalazł ledwie u któregoś z litościwszych ziomków przytułek, a zamiast szlifów jeneralskich, marzonych zawcześnie, miał w perspektywie powrot przez zburzony ocean do ojczystéj pustki i biedy... klął téż i przedrwiwał bosych republikanów, nie szczędząc ich wcale,