Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
262

wrzący, żałował, że się naraził na tę męczarnię nieprzewidywaną.
Tak upłynał smutnie dzień pierwszy, późno w noc powrocił Lafayette od wodza naczelnego, zajrzał do szałasu podróżnych, życzył dobréj nocy, ale się wymówił, że z powodu ważniejszych kwestyi sprawy ich jeszcze u Washingtona zagaić nie mógł. Skłopotany był widocznie i smutny.
Nazajutrz niebo się wyjaśniło, bo rzadkie są w tym klimacie trzy dni bez słonecznego uśmiechu, ale nastąpił upał nagły, skwar niezdrowy wśród nizin ulewą przesiąkłych.. Obóz niemal cały pokrył się łachmanami, porozwieszanemi na szałasach.. rozrzuconemi na wałach i palisadach i to mu jeszcze nędzniejszą nadawało powierzchowność. —
Bohaterstwo miało tu tak spartańskiego ubóstwa oblicze, tak prozaiczną tchnęła nędzą, że przybyli z zapałem wielkim mogli się tém rozczarować. Pułaski tylko wcale niezrażony powtarzał.
— Nie mają butów, ale mają serca.
W dniu tym znowu nic się stanowczego uczynić nie dało; wódz naczelny zawsze był jeszcze zajęty, wyjeżdżał na oglądanie okolicy.. kazano czekać.. Chwile to były nad wyraz ciężkie, a im