Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
233

cić miały, trzeba było pospieszać, aby bezpiecznie zawinąć.
Jak tylko nieco uspokojone dozwoliło powietrze, rozwinięto żagle, zaczęto je pomnażać stopniowo i nagie liny statku okryły się powoli rozpiętemi skrzydły. Załoga była doświadczona, ludzie zwinni i ochotni, okręt posłuszny, i choć miotające nim fale przerzynać musiał, wiatr mając ukośny, pospieszał znowu ku brzegom Ameryki.
Nad świtaniem gdy wszelkie minęło niebezpieczeństwo, podróżni znużeni od kajut i hamaków na spoczynek się porozchodzili, tylko polscy wygnańcy bez snu na oczach pozostali na pokładzie, poobwijani w burki i płaszcze, zobojętnieli na sen i spoczynek.
Karol spracowany, oblany potém, wrócił od pomp i padł przy swoich na pokład... Jakaś tęsknota niezmierna, jakby przeczucie złych losów opanowała umysły — rozmowa nawet o domu się nie kleiła.
Tak na wpół drzemiących, pół sennych i rozmarzonych smutnie zastał poranek, który na wypogodzoném niebie zabłysnął. — Morze poruszało się jeszcze zagniewane i wzdęte, ale