Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
234

nic nie groziło już pięknéj Ludwice, oprócz angielskich statków. Cała osłoniona białemi żaglami od góry do dołu, strojna, wesoła, pędziła ku nowemu światu.
Uroczyste było milczenie, gdy z wierzchołka kosza na maszcie porucznik statku zawołał:
— Ziemia!!
Okrzyk ten powtórzony w mgnieniu oka stem ust, zalektryzował wszystkich... porwali się podróżni zewszad, pobudzili, zbiegli patrzeć... a Pułaski starym obyczajem, jak zawsze w przeddzień ważnéj godziny, pokląkł na pokładzie, zdjął czapkę z głowy i sparty na kolanie... począł po cichu... Kto się w opiekę...
Karol i Rogowski poszli za jego przykładem reszta czeredy zbieranéj po świecie patrzała urągliwie na tę ich jawną pobożność.
Wielu z nich może miało jeszcze w sercu religijne uczucie, ale odwagi do okazania go — nie miało... inni postradali ją a nie zyskali nic za nią, prócz dziwacznych zabobonów..
Ziemi téj zapowiedzianéj dla oczów nieprzywykłych do jéj szukania — nie było... na widnokręgu.
Coś w dali jakby pas sinych chmurek leżą-