Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
229

bite w falach i rozprysłych kroplach, jakby iskier tysiącem obsypywało statek. —
— Majestatyczny widok daje nam ocean na pożegnanie — odezwał się cicho Pułaski.. ale co za upokarzające położenie człowieka, który w obec śmierci nie może walczyć, z założonemi rękami czekać musi losu swojego, — bezwładny! Wolę burzę wojenną.. hufce, tłumy, kule, strzały.. sam jestem z szablą w ręku.. tu spowity, jak dziecko —
— To téż Karol, poczciwy chłopak, nie mogąc walczyć z piorunami i burzą, odezwał się p. Maciej, poszedł podobno do pomp, byle się komu sprzeciwić, a coś robić. —
— O! zacneż to młode stworzenie, dodał Pułaski.. a jak mi go żal, że dla mnie i ze mną idzie na stracone imie.. Ale na pociechę, żebyż się już dostać do konia, obozu, roboty...
— Tak, tak, przerwał Maciéj, byle nie na dno morza, do tych zębatych rekinów... ciągle za okrętem płynęły, czując co nas czeka.. podwieczorku im się chciało..
Okręt hecę wyprawia, jakiéj nie bywało.
W téj chwili trzask silniejszy się rozległ i oślepiający błysk oczy im zakrył — ogień stru-