Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
228

trygą wypchnięto, gdym już pewny był awansu.. Cap de diou! żałuję teraz, żem nie dostał się jak chciałem, do Petersburga.. jest to kraj dzi wiczy, potrzebują ludzi, jak ja.. do wszystkiego zdolnych.. byli by mnie obsypali.. a morza nie było do przebycia.
Gaskon mówił sam dla siebie, burza głuszyła jego paplanie.
Karol nie mogąc wysiedzieć bezczynnie, poszedł się kapitanowi ofiarować do jakiéj roboty.. i otrzymał zlecenie dozorowania ludzi przy pompie na dnie..
Burza zawsze jeszcze zdawała się zwiększać i rosnąć —
Pułaski niezmrużoném okiem patrzał na migocące błyski i bijące pioruny, płonęło od nich powietrze.. oślepiały chwilami.. Uderzający grom w bliskości wyrywał źrenice, a ciemność nieprzebita, otchłanna, długo nic rozpoznać nie dawała.
Świat się palił wśród potopowéj ulewy a mimo grozy tego widoku był on wspaniałym i wielkim. Światłości i cienie składały się na obraz, jakiego wyobraźnia stworzyć nie może, coraz różny, coraz groźniejszy. Błyskawic światło od-