Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
139

chało... a jeżeli uszedł... nie pomoże nam pewnie.
Szukać było próżno.. boleć na nie wiele się zdało, a gniewać się jak Samocha, toż było darmo.. przecie się gniewał na siebie, na sznury i że go prywatnie, nie pytając nikogo, summaryjnym sądem, sam nie obwiesił od razu. —
Mruczał na półkownika, gdy Skiba zniecierpliwiony, krzyknął — milczeć! niech lepiéj winny mi ujdzie, niżby niewinny miał być karany.. lekce życia ludzkiego nie ważmy! Naprzód!
— Naprzód!
Stary milcząc dosiadł konia, wszyscy się przeżegnali, kapelan głośniéj rozpoczął modlitwę, którą kończono po cichu:
„Panie Boże nasz, któremu wszelka cześć pokłon i bojaźń należy.. Królu nieba i ziemi, w którego ręku wszystkie królestwa...“
Ranek był smętny, powietrze chłodne, mroki jeszcze zalegały dolinę... górą wiatr pędził rozerwane obłoki po ołowianém niebie. — Same uszykowały się konie, ciężki chód ich zatętniał.. zdałoby się zdala, że to pochód duchów o świcie wracających do mogił cmentarnych.
Za szarego mroku pospieszać było potrzeba,