Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
140

aby przebyć część drogi najniebezpieczniejszą, niepostrzeżonym.
Karola postawiono na proźbę jego, nieopodal od chorągwi — serce mu rosło, gdy na nią spojrzał.. Szli tak wolno w cichości, kiedy niekiedy koń parsknął, głos silniejszy przedarł milczenie, i znowu tylko chrzęst żelaza a stąpanie koni.
Naraz o świtaniu stanęła straż przednia i przybiegł od niéj jezdny do pułkownika. Stój! stój! rozległo się po szeregach.
— Co tam? zapytał Skiba chłodno.
— Droga się zdaje przez Moskwę zaparta.
— Przesłać ludzi, a wziąć języka.. Puściło się kilku, Samocha jeden z pierwszych, koń pod nim utknął, zły omen, ale smagnąwszy go poleciał.
— Zobaczycie, zawołał, że to ten zbieg szlachcic nawarzył nam piwa.. Jeśli dopadł moskali, łacno mu ich było na nas naprowadzić...
Dniało coraz jaśniéj.. w różne strony poszły zwiady, wyruszył na dereszu i Skiba nieco naprzód.
Nie potrzeba było jechać daleko, o kilkoro staj gościniec przerzynało obozowisko moskiewskie. Przy dogorywających ogniach biwaków, które z za krzaków dymiły, widać było żołnierzy w gotowości na czatach..