Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
118

do pieczary... spotkali nową straż... wymienili po cichu hasło.
Karol domyślił się wreszcie, że być musieli w jednéj z tych pieczar okolic Ojcowa, o których słyszał nieraz, że się w nich wedle podań, miał niegdyś ukrywać Łokietek... W nich to, powiadały legendy... z dwunastu rycerzami u kamiennego stołu siedzi Chrobry aż do dnia zmartwychpowstania... gdy konająca Polska o pomoc jego zawoła...
Czasem wilgotny powiew od wnętrza przeleciał muskając mu twarz... czasem kropla z góry upadła jak łza na rozgorączkowany policzek, gałązka jakby żywa trąciła witając przechodnia. Światło w dali rosło, było to jakby gasnące ognisko... przed którem przesuwały się zwolna czarne postacie... niby cienie olbrzymie ludzi...
W słabym odbłysku tego ognia zarysowywać się zaczęły mokre ściany, pieczary ginące gdzieś w górze i połamane w ogromne bryły, jakby toporami duchów.. Niby urągowisko i groźba wisiał gdzieś obłam, który spaść nie chciał, aby zawsze spadać się zdawał. —
Ścieżyna stawała się szérszą, ludzie szli coraz prędzéj i pewniejszemi kroki, oko Karola