Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom I.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
117

pod wysoką skałą nagą, to znów wspinali się pomiędzy obrywy, parowami i spuszczali przez wąwozy po nad któremi drzew skelety zwieszały gałęzie suche. Na tle nocy wszystko to olbrzymiało, przybierało kształty dziwne, wyrastało w widma i widziadła poczwarne. Niekiedy górą błysnął szmat nieba... to znów przez splecione gałęzie jakby z zakraty trochę jasności, a potém szare mroki, a wreszcie nieprzejrzane nocy przepaście.
Karolowi zdawało się że stąpa po chmurach, że idzie ku niebu, że się spuszcza w otchłanie i że przestał należeć do świata powszedniego, a wkroczył w nieodgadniony kraj cudów. — Serce mu potężniało, tak właśnie pragnął on wnijść w nowe życie...
Przewodnik począł się spuszczać zwolna w dół, a Karol podniósłszy głowę nie dojrzał już nad sobą nieba szarego, ale jakby sklepienie czarne, ciemność jakąś nieprzebitą; owionęłą go razem jakaś atmosfera podziemia... a w dalekiéj głębi blade mignęło światełko.
Na niebie czy na ziemi rozpoznać było niepodobna.
W téj szyi która się zwężała wiodącéj jakby