Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a teraz na tak okrutną kaźń skazanym, łamała m u serce. Po nocach nie sypiał, łzy mu oczy zalewały, ale gniew je osuszał.
Ustąpiłby może wreszcie i wysłałby syna gdziebądź, lecz wstyd mu było Dobrosława i Mieszka, przed którymi skłamał tak samo jak przed Wojsławem, że syna ożenił i wysłał na własne gospodarstwo.
Bał się więc, aby go Włast nie oskarżył przed Mieszkiem, a przytem stara Dobrogniewa podżegała go ciągle, że Włast wycieńczony w końcu poddać się niewątpliwie musi.
Tymczasem biegły dni i tygodnie a Włast siedział w tej ciemnicy i modlił się i zgadzał z wolą Bożą. Odzież przesiąkła wilgocią, spadała z niego, barłóg, na którym leżał, cuchnął stęchlizną, ale on się nie skarżył; a gdy Jarmirz ubolewał nad nim, odpowiadał łagodnie, że miło mu jest cierpieć dla Boga, którego wyznawał, że Bóg zsyła mu do serca pociechę.
Słysząc to Jarmirz stawał zdumiony; nie mógł pojąć tej siły, która się nie wyczerpywała cierpieniem. Myślał ciągle o jakimś ratunku dla Własta, lecz nie widział żadnego. Gdyby mu dopomógł do ucieczki, zdrada by się wydała i stary Luboń nigdy by mu nie przebaczył; a on kochał tak bardzo Różanę i spodziewał się, że mu ją dadzą.
Złożyło się jednak inaczej niż myślał. Ukrywający się ciągle Wojsław często do