Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pójdziemy! — zawołali wszyscy głośno.
We drzwiach izby na ten krzyk zjawiło się pełno ludzi i wszyscy krzyczeć zaczęli:
— Mieszko niech żyje!
Czarne oczy kniazia zapłonęły odwagi i nadzieją. Trwało to chwilę, potem pokłonił się ręką, dziękując...
Tak krótka ale stanowcza skończyła się narada i teraz wesoła nastąpiła uczta. Tylko około gaju świętego głucha panowała cisza i tylko zdala słychać było groźne szemranie wróżbitów i gęślarzy.


∗             ∗

Włast już drugi miesiąc na dnie wilgotnej jamy modlił się i cierpiał. Jarmirz i siostra mimo woli ojca i babki przynosi11 mu jedzenie, skradali się na rozmowę i błagali go, aby ojcu był posłusznym. Odpowiadał, że tego uczynić nie może. Im dłużej pozostawał w dole, tem silniejszym stawał się na duchu. Na wilgotnej ścianie umieścił krzyż, z dwóch kawałków drzewa łykiem związanych i większą część dnia spędzał przed nim na rozmyślaniach i modlitwie.
Różana i Jarmirz uchyliwszy drzwi, przypatrywali się nieraz ciekawie, przejęci trwogą jakąś na widok tej wytrwałości i męstwa.
Stary Luboń pomimo próśb córki przebłagać się nie dawał, a jednak myśl o synu straconym i tak niespodziewanie odzyskanym,