Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lubonia przybywał i narady z nim miewał. Mężczyzna to był urodziwy i na dworze pańskim wychowany. On i Różana spoglądali na siebie mile; czy przemówili do siebie, czy się ułożyli, czy Różanie naprzykrzyło się w domu ze Starą Dobrogniewą — któż to odgadnąć może? Jednego poranku Różana zniknęła bez śladu.
W domu zawrzało straszliwie, pogoń popędziła na wszystkie strony, tyle się tylko dopytano, że Wojsław ją porwał i w lasy z nią uszedł. Jarmirz się zaklinał, że go zabije.
Straszniejszą jeszcze pustką stał się dom w Krasnejgórze. Trzeciego dnia Dobrogniewa położyła się i w kilka dni później, otoczona babami, co ją leczyć miały, umarła. Luboń pozostał sam, spoglądając na tę jamę, w którą syna wrzucił i nie chcąc się przybliżyć do niej.
Jarmirz, nie mający teraz nic już do stracenia, litował się coraz bardziej nad Włastem. Pewnej nocy przyszedł potajemnie, uchylił drzwi, zbudził Własta i począł go naglić, aby uciekał.
— Weźmy dwa konie... popędzimy w las... — szepnął — mnie tu już nic nie trzyma...
— Jarmirzu, bracie mój — rzekł Włast — nie godzi mi się uciekać od męczeństwa, którem Bóg mój mnie dotknął... Mam zasługę cierpiąc, stracę ją, uciekając.