Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podróży. Zaraz więc nazajutrz do drogi się sposobić zaczęto. Dobierano do orszaku ludzi zaufanych, najświetniejsze zbroje, najpiękniejsze konie, a dla kniazia Bolka wspaniałe sposobiono dary. Dobrosław i Włast za tłómaczów w tej podróży służyć mieli. Stojgniew, który nigdy Mieszka nie odstępował, miał także należeć do orszaku. Włast przypomniawszy sobie starego Ojca Gabryela, który zwolna powracał do zdrowia, odważył się prosić, aby i on mógł towarzyszyć kniaziowi. Kniaź zmarszczył się ale zezwolił.
Włast, mając jechać z kniaziem, potrzebował no to pozwolenia i wyprawy od ojca. W przeddzień więc wyjazdu siadł na koń i pojechał do Krasnejgóry, skąd nocą mu powrócić było trzeba.
W Krasnejgórze zastał ten sam spokój, jaki tam zostawił. Różana wybiegła naprzeciwko niego, serdecznie go witając, ukazała się też we drzwiach stara Dobrogniewa z nieodstępną kądzielą w ręku, na ostatku wyszedł Luboń stary ucieszony powrotem syna i Jarmirz, który sądził także, iż kniaź Własta puścił do domu.
Skłonił się ojcu syn do nóg i oznajmił, że po wyprawę tylko przybył i dla opowiedzenia się, bo kniaź nazajutrz jedzie w drogę — dokąd, niewolno mu było powiedzieć, — i kazał mu być w swym orszaku.
Zasmucił się bardzo Luboń, ale woli kniazia opierać nie śmiał. Jarmirzowi kazał