Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nielitościwy jesteś — rzekł ojciec.
— Doprawdy Henrysiu — szepnęła matka — ja już rąk nie czuję...
— Ale chère maman — podchwycił pan Henryk — drugi raz może nam się podobny zbieg okoliczności nie trafi... trzeba korzystać... ręce przebolą... a z siedmiu duchami na pokucie siedzącemi się zetknąć, to coś znaczy... Śmiało, a zdaje mi się, że to pójdzie nam łatwiej coraz, jużeśmy się wdrożyli.
— Ale zapewne — rzekł Nieklaszewicz, który zdawał się doświadczać w tem jakiejś gorączkowej przyjemności, bo twarz mu się paliła z jednej strony wypieczonym rumieńcem — pójdzie jak z płatka...
— Siadajmy! siadajmy!!
— Tyran jesteś! — dodał podkomorzy — mais il faut passer par tout ce que vous désirez — zaczynajcież.
Po kilkuminutowem naprężeniu sił woli czterech osób otaczających stolik, trzecia noga kichnęła. Grzeczny zawsze podkomorzy pospieszył zawołać: na zdrowie!...
— Upadam do nóg... niegodzien jestem! niegodzien!
— Kto jesteś duchu? — pospieszył formułą zwykła spytać dowódzca...
— Ja?... Piotr!...
— Kim byłeś Pietrze za życia?...
— Nieszczęśliwym żebrakiem! — wyjąknął głos z pod stołu.
A fi! un mendiant! — krzyknęła panna Celestyna — mais que voulez vous qu’il dise.
— To najciekawsza rzecz w świecie — przerwał pan Henryk — na Boga, życie żebraka! poetyczna karta! nie przerywajcie! cały romans. Pietrze! — zawołał — opowiesz nam życie swoje.
— Ale jakże może być — zawołał oburzony podkokomorzy — w jednym stoliku hrabia, szambelan... i żebrak! to niepodobieństwo!...