Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bo tysiąc go razy musimy odżywić i przechodzić na nowo, dopóki nie wywalczym w sobie obrzydzenia wszelkiego czynu i myśli nieczystej... A tu co chwila drga jeszcze w nas napój, którym upiliśmy się przed śmiercią, i rozpacz chwyta serce i żal je ściska i sił braknie.. i męczym się, o! męczym straszliwie...
Głos mówiącego powoli cichnął, ustawał, słabł, gasnął i ustał...
Wszyscy słuchali jeszcze, ale napróżno, znać zanurzył się w sobie i zbiegł z pod władzy tych, którzy mu rozkazywali... a nikt, nawet pan Henryk nie śmiał powtórnie wywołać smutnego ducha i zadać mu nowego pytania...




VI.

Była chwila ciszy smętnej, a że burza nie ustawała, i chmura nadchodząca znowu pokryła resztkę jaśniejszego nieba, ciemność się stała jakby przy zbliżającej się nocy, niekiedy tylko blask płowy rozświecał twarze zgromadzonych i mefistofelowską fizys Nieklaszewicza, którego usta zdawały się paralitycznym wiekuistym zastygłe uśmiechem. Wszyscy stali zadumani, nawet podkomorzy, który nie lubił być serjo i w każdej rzeczy szukał jak dziecko rozrywki. Podkomorzyna dla nastrojenia się do tonu towarzystwa wzdychała, nie bardzo wiedząc dlaczego, panna Celestyna dumała, a p. Henryk wyczekiwał tylko nielitościwy, gdy przyzwoicie nowego ducha ze stolika za uszy będzie mógł wyciągnąć.
— No! a cóż — rzekł po spoczynku krótkim — wszakże siedm podobno, jeśli dobrze liczyłem ma być duchów w stoliku, dwa nam się już zaprezentowały, wartoby i reszcie krzywdy nie czynić...