Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzuciwszy sobie na oczy, nazajutrz wstawałem błądzić na nowo.
Jeden z tych ludzi nieustannie szydził we mnie z drugiego; nienawidzili się zadając sobie głupstwa wzajemnie i żyć z sobą musieli. A rośli tak oba do końca, że gdy pierwszy nabierał sił do błędu, drugi je pozyskiwał do jasnego widzenia prawdy...
Życie w ten sposób składało się z dwóch równoległych linij niespojonych z sobą, które się nigdy zejść nie mogły; z dwóch prądów biegących w strony przeciwne.
Z tem jasnowidzeniem prawdy byłem podwójnie nieszczęśliwy; bo zabiegi moje o majątek nie wiodły się, spodlałem się i spadałem coraz niżej, a upodlenie moje mocniej może czuć umiałem niż ci co na mnie patrzali z daleka.
Zawiedziony na ożenieniu, które zwichnęło mi życie, musiałem jeszcze walczyć z kobietą, której czoło nosiło plamę niestartą, serce było na wieki zepsute, a namiętności wzburzone jak morskie otchłanie.
Dnie schodziły piołunem zaprawne, na kłótni próżnej, na sporach, w których końcu zawszem winnym być musiał, na daremnej straży niewiasty, której nic upilnować nie mogło, bo anioła wstydu przy niej nie było.
Zamykała mi usta zawsze, pytaniem: Na co mnie wziąłeś? a krew oblewała mi czoło choć dawno wytarte, ale czułe jeszcze na wspomnienie hańby, którą znosić musiałem. Nareszcie przyszła chwila wyzwolenia, śmierć jej oswobodziła mnie od wojny domowej, ale na progu domu pozostało piętno przeszłości. Zamknąłem się sam sknerzyć, zbierać, spekulować.... niekiedy powodzić mi się zdawało, już, już myślałem że początek fortuny zakładam, gdy nagle jedna z tych nieprzewidzianych okoliczności, których człek nigdy nie widzi naprzód, wywracała com z taką zbudował pracą... gmach runął, a jam musiał rozpoczynać go na nowo.