Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co ja! to szalałam i byłabym cię wówczas z zazdrości zabiła, gdybym siłę miała.
Wojewodzina z ironicznym uśmiechem szepnęła:
Et l'on revient toujours...
— On ze mną nigdy przecie nie był tak blizko, jak z tobą — odezwała się Malinka — wszystkiego raz tylko, roztrzpiotawszy się mnie pocałował. Myślałam że zemdleję... Dziś jeszcze ten pocałunek czuję.
— Łatwo go możesz odnowić — szydersko syknęła wojewodzina, zaczęła coś poprawiać około stroju i zwróciła rozmowę.
— Więc myślisz zamieszkać w Warszawie?
— Dopóki mi się nie znudzi — odpowiedziała pani stolnikowa. — Trzeci dzień jestem, wydaje mi się zachwycająca. Byłam wczoraj w teatrze; a! co za tualety! jaki parter! ile młodzieży! Byłam nie bardzo ubraną, musiałam się kryć w loży. Teatr wyborny. Mówiono mi, że jest heca: ja pasyami lubię hecę! Niech sobie mówią co chcą, to porusza ogromnie, a ja lubię, gdy mnie co mocno porusza.
— Na wzruszeniach pewno ci zbywać nie będzie! — dodała wojewodzina — na zabawach także. Często po dwa i trzy bale mamy jednego wieczora, a przyjęć bez końca...
— Ty bywasz wszędzie?
— Jestem zmuszona! — krzywiąc się rzekła wojewodzina.
Une douce violence! — uśmiechnęła się stolnikowa. — I w zamku?...
— A jakże!
— U pani krakowskiéj? U hetmanowéj, u ks. marszałkowéj?
— Wszędzie! — zimno rzekła wojewodzina.
— Jaka ty jesteś szczęśliwa! — poczęła Malinka. — Ja dopiéro nowicyat muszę zacząć odbywać, ale nie desperuję!
Uśmiechnęła się, spoglądając we zwierciadło, które jéj odpowiedziało, że miała zupełną słuszność.
Chciała coś jeszcze zagadnąć o wojewodzica, gdy drzwi się otworzyły i wyfiokowana już, weszła starościna. Nie poznała zrazu, czy udała, że nie poznaje stolnikowéj, która się jéj ze zwykłą swą trzpiotowatością przypomniała.
Starościna przyjęła ją zimno i ceremonialnie: gość ten nie był jéj do smaku. Bała się paplarstwa o przeszłości, któréj stolnikowa żywym była świadkiem.