Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A z wojewodzicem cóż się stało? Chyba sobia w łeb strzelić musiał — zawołała Malinka.
Dosia wojewodzina nie odpowiedziała na to pytanie, spuściła oczy. Widać było, że przed gadatliwą, przyjaciółką, nie chciała się spowiadać, ani z uczuć, ani z wypadków.
Zrobiła minkę smutną.
— Wielką mi łaskę uczynisz — poczęła po namyśle — gdy o nim i o wszystkiém dawném nie będziesz więcéj wspominać. Pojmujesz sama, jakto dla mnie rzecz przykra, bolesna enfin nie mówmy o tém.
Obwiniają mnie ludzie i on pewnie także, żem go z ojcem poróżniła, chociaż ja, ja sobie nic a nic do wyrzucenia niémam. Ale stało się, że ojciec go wydziedziczył, wypędził, on sam najwięcéj winien temu.
Stolnikowa słuchała dziwnie.
— Cóż się z nim stało?
— A! prawdziwie nie wiem! — odparła wojewodzina. — Ojciec śmiertelnie zagniewany.
Chwilę milczenia przerwała Malinka.
— Mój Boże! coto za położenie twoje. Ja nie wiem, czy kiedy co podobnego nawet w romansach się trafi!
I powtórzyła: — ale cóż się z nim stało?
— Mówiono mi, bo ja tam dobrze nie wiem — odezwała się zcicha wojewodzina — że się strasznie rozpuścił.
— A! to z desperacyi, biédaczysko!
— Teraz pono porąbany leży gdzieś chory w Warszawie — dokończyła wojewodzina!
— Tu! w Warszawie! porąbany! — zakrzyknęła stolnikowa.
Trudno odgadnąć, jaki w tém interes miała macocha, lecz popatrzywszy na stolnikową, zdawała się myśl jakąś nawiązywać i mówiła żywiéj:
— Ja nic nie wiem, nie mogę wiedziéć i nie chcę, ale matka mi wspomniała, że miał jakiś nieszczęśliwy romans z córką doktora, że go zmuszają do ożenienia z nią, że dziewczyna aż tu za nim przyleciała. Był bez nadziei życia, teraz się ma lepiéj.
— Nic nie wiesz, a wszystko wiesz! — przerwała stolnikowa śmiejąc się. — O! że ja się dowiem o wszystkiém dokładnie, za to ręczę! Przecie jestem obowiązana, bo trochę się i we mnie kochał.
Zaczęła się śmiać mocniéj.