Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   97   —



X.
Katastrofa.

Całą noc nie zmrużył oka poczciwy sługa, obawiając się ciągle choć nie wiedział czego; tak go przerażały tajemnicze wyrazy, które posłyszał u furtki, tak w nim odzywało się to niezbadane przeczucie, które jedno nic wywoła z serca poczciwego, gdy chodzi o ukochane istoty. O swej godzinie wyszedł z izdebki na ogląd około dworu; smutny przyłożył ucho do okiennicy pokoiku Justysi, i usłyszał za nią tylko śmiech pusty zalecającej się Fruni, a przy nim dźwięczną, smutną, cichą mowę swojego dziecięcia. Wszystko było w porządku, na miejscu, cisza otaczała dwór stary, nic nie zdawało się grozić mu zamąceniem spokoju... poważny księżyc twarz rozognioną ukazywał z za chmurek, nad widnokręgiem rozesłanych pasami długiemi... wiatr ustał i chłód wiosenny obwiewał rozgrzaną ziemię. W dali żaby skrzeczały i bocian niekiedy klekotał, jakby im groził.
I cicho było a smutno.
Przyszło powracać Stanisławowi i już się był ku swojej izdebce skierował, ale go serce nazad odwiodło; pomyślał i powiedział sobie w duchu:
— Jedna noc nie wielka rzecz, i tak nie bardzo ja spię... często mnie dusi, często parzy, że się do północka przewracam; nie wielka szkoda że przesiedzę do rana.
Tentent konia, na którym Maciek wyrwał się boczną