Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   96   —

— Prawdę powiedzieć nie jeździłem, ale bylebym siadł, to wiem, że potrzeba poganiać i trzymać za cugle, a kolanami się przyciskać...
— Jakto! tyle tylko wiesz! o niedobrze!
— Niech pan będzie spokojny, to nie trudna rzecz, ale konia, żeby tylko konia!
— Konia ci da gumienny, zaniesiesz mu znaczek odemnie; siądziesz zaraz i na całą noc...
Maciek pochwycił kartki, a ledwie je miał w ręku, drzwiami trzasnąwszy poleciał. Ledwie go Stanisław przywołać nazad potrafił dla dodania, żeby konia tak brali, aby nikt o tem nie wiedział i nie widział; Maciek jak stał, w koszulinie, w spodniach, bez czapki, bo jej nigdy nie miał, bosy, bo z butami się nie widywał chyba zimą, pognał co najprędzej do folwarcznej stajni, wprost z tamtąd wybierając się ruszyć.
Stanisław nieco spokojniejszy w zwykły sposób spędził resztę wieczora.
Niebezpieczeństwo tak było nieokreślone, tak niedocieczone, że wzywając pomocy której potrzebę przeczuwał, Stanisław nie bardzo wiedział jak pisać; na myśl mu jakiś gwałt jednak przychodził i zażądał od Bolesława i Derewiańskiego, aby z kilkoma ludźmi uzbrojonymi przybyli.
Szczęściem dziwnem, nie mogąc ich wzywać do dworu na pewno, chciał mieć tylko w odwodzie na wypadek; prosił więc, aby ukryci pod okopami czekali na dalsze oznajmienie.