Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tam straszy; więc choćby krzyczała nikt nie posłyszy... droga na Zapadnię także pusta... tam traktem nie tak to już daleko do Otrębów. Ale i ty z nią pojedziesz?
— I ja z nią?
— Musisz! — po namyśle zawołała z przyciskiem Teresa; — ja tak chcę i wiem dla czego... Tobie nie wypada jej opuszczać, ani się tu zostawać... Zresztą, mnie tak potrzeba, pojedziesz z nią.
— Zmiłuj że się, ale nie jutro?
— Tu nie ma co odkładać; co prędzej to pewniej, właśnie dobrze kiedy Stanisław z nią nie chodzi, a to długo nie potrwa.
— Mnie się zdaje, żem go dziś opodal za nami przesuwającego się widziała.
— No, to jutro poślemy go do miasteczka. — Frunia ciągle przestraszona natarczywością ekonomowej, drżąca usiadła na kanapie i rozpłakała się.
— Boże! jakież z ciebie dziecko — klaskając w dłonie krzyknęła Teresa — patrz się na mnie i ucz się! Niczego w życiu obawiać się nie potrzeba, inaczej lepiej od razu do klasztoru.
— Dobrze wam mówić, ale ja tam będę.
— A cóż ci się stanie? nie o ciebie przecie chodzi.
— Gorzej daleko.
— Tak to rozumiem; wolałabyś żeby to było z tobą. No! ale tymczasem potrzeba i drugim dopomódz. Ja ręczę za pana Alfreda, że ci się potrafi odwdzięczyć i da parę tysięcy posagu.
— Bo właściwie bezemnie by nic być nie mogło — ocierając zapłakane oczy odezwała się Frunia.
— Niezawodnie! — z szyderskim śmiechem poparła Teresa — ty zrobisz wszystko, tobie to będzie winien;