Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale nie cofajże się i nie odkładajmy. Idę do męża i wyprawi go zaraz do Otrębów na całą noc, bo posłaniec i kartka zdradzić mogą. Nim pojedzie, trzeba żeby się postarał wprzód Stanisława wyprawić do miasteczka.
— Panie Michale — zawołała przez okno — chodźno tu proszę, chodź, a żywo!
— A co? — spytał.
Żona pociągnęła go do drugiego pokoiku i poczęła żywo, gorąco szeptać mu na ucho, kończąc głośniej:
— Zwijaj się, im prędzej skończym tem lepiej. Co ma być niech będzie zaraz!
Boikowski, choć mu to w smak nie było, rad nie rad musiał posłuchać; namyślił się trochę, pomarudził, w nadziei, że może co przeszkodzi; wreszcie, kazawszy sobie osiodłać konia, poszedł do dworu, namyślając się, jak na jutro Stanisława odprawić. Nim przeszedł sad i ogród, wynalazł środek, i śmielszym krokiem posunął się do pokoju pani, która go zimniej niż zwykle przywitała, mierząc okiem nieufnem. W twarzy poczciwej a słabej kobiety malowała się i bojaźń, jaką natchnęli ją ludzie, i nieco dawnej życzliwości, zaufania, które powrócić pragnęło.
— Cóż tam panie Boikowski? — spytała go powolnie.
— To, proszę Jaśnie pani, wynikła mi pilna potrzeba posłania do miasteczka kogo pewnego. Jabym sam pojechał, ale jutro muszę koniecznie oddalić się dla dopilnowania osobiście kosarzy co na Medweżnem kosić będą, a tu po pieniądze nie mam kogo posłać. I to pilne, i to pilne...