Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze staroświeckim łamanym dachem, na tle lip, kilku ciemnych świerków i rozłożystych klonów, białemi wyskakiwał kominami; po za nim kopułkę małej kapliczki, wysoki lamus, stodołę i długie obory widać było.
Niskie chaty włościan ginęły wśród płotów, sadów, grusz i wiśni; gdzie niegdzie tylko sterczał nad niemi żuraw studni, lub wąski niebieskawego dymu pasek w złociste niebo się unosił.
Wieczór wiosenny odzywał się w śpiewach pastuszków jak szczebiotanie ptasząt, właściwych tej roku porze; wierzbowe fujarki towarzyszyły im wdzięcznie i ochoczo. Włościanie na drobnych swych konikach ruszali już w lasy gromadami, pędząc przed sobą spracowaną i głodną chudobę.
Pan Boikowski, wcale nie zajęty pięknym obrazem, jaki go otaczał, zadumany, przeleciał cwałem wiejską ulice, świszcząc krzykliwą jakąś i niesforną zwrotkę hulackiej piosenki, potem zawrócił w lewo i płotami otoczoną drogą ku dworowi pognał. Tu znowu zjechał w prawo, na węższą uliczkę i po nad ogrodami krążąc, minąwszy dwór, stanął na folwarku.
Folwarczny dom równie był stary jak sam dwór, i dosyć powierzchownie opuszczony. Dzieliły go od dworu ogród, sad i warzywne grzędy; na ustroni usunięty, panował wszechwładnie stodołom, oborom i całemu gospodarskiemu zabudowaniu, do którego przytykał. Jeszcze bliżej otaczały go: stajnia, chlewki, drwalnia, obórka na wyłączny użytek pana ekonoma służące, i okalające dziedzińczyk, w środku którego brzeziną misternie od zwierza obwarowany, był kwiecisty krąg georgiń, irysów i róży.
Ukazanie się pana Boikowskiego było hasłem wrzawy