Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na folwarku; krzyknął potężnie na parobków, żeby od niego konia wzięli; nie dosyć szybko przybiegającego fornala skropił nahajem po grzbiecie i rozpoczął gniewać się srodze, że gumienny w ganku na niego nie czekał i śmiał się ku stodole udać, a może do swojej chaty, nie odebrawszy wprzód dyspozycji.
Domyślając się przybycia mężowskiego, po krzyku i ruchu jakie zrodziło, pani ekonomowa wyszła na ganek. Była to młoda kobiecina, wcale przystojna, ubrana wykwintnie i z pretensją, z włosami dokoła głowy w pukle zawinionemi, z czarnem żywem okiem, z minką lwicy, fajką w ustach i pieskiem na ręku. Ani po Boikowskim takiej żony, ani po folwarku takiej pani niktby się pewnie nie spodziewał.
Postawa jej dowodziła, że się wcale nie ulękła straszliwego swego małżonka; on obejrzawszy się i spostrzegłszy ją, trochę z tonu spuścił.
— A gdzieżeś to tak długo bywał, panie Michale? — spytała jejmość wyjmując na chwilę z ust cybuch z pięknym bursztynem.
— Zmiłuj się, małoż tu jest dokąd jeździć za tem szelmoskiem gospodarstwem! z tymi niegodziwymi chamami! Człowiek nie wie prawdziwie jak się rozerwać na wszystkie strony; a tych tu trutniów nie dopilnować!
— No, a gdzieżeś przecie był?
— Wszędzie być musiałem, na ostatku dojechałem aż do Zapadni, bo kochany Juchim już nam i wódki nie daje.
— Trzebaż mu było gałganowi dobrze uszy natrzeć; za nadto coś sobie ufa! Nie wie tego, że jak my tylko zechcemy, choć dwadzieścia lat tu siedzi, wykurzyć go