Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tjery ktoś żartobliwy pozwiązywał w kształt kozackich szarawarów. Z tego salonu wprost sypialnia pana: i tu była ochotka upięknienia, ale się skończyło jak wszędzie indziej na samej intencji.
Łóżko przepyszne, dywan nad niem perski, broń liczna i ładnie w rodzaj panoplij związana; cybuchy, fajki, tualeta wykwintna, ale popiołu cygarowego pełno wszędzie, woda rozlana w pośrodku, tytoń rozsypany na łóżku, pieniędzy garść w szufladzie otwartej, głowa cukru rozpłatana na lavabo, funt herbaty w kącie na przymurku; a Jagoda gospodarny cygara kradnie, obładowuje niemi kieszenie i poglądając ku drzwiom, zabiera się nawet do pieniędzy.
Po cóż mamy iść dalej? tak wszędzie.
W kredensie kozacy w elbika się zarzynają, opalając pańskie cybuchy i fajki; w stajni sztos i drużbart z gorzałką, na folwarku piją miód i grają faraona. W kuchni psy poczęły sztukę mięsa, a kucharz spity zasnął, głowę położywszy wygodnie na świeżo przywiezionych flakach.
Niechby sobie zresztą dostatek i ostatek licho brało i topniały resztki majątku; ale spojrzeć na tych młodzieńców, na ich siły źle użyte, na zabite w zarodku zdolności, na zmarnowane talenta, na czas tak marnie stracony, ciężko nie westchnąć, trudno nie zapłakać! Podsłuchajmy ich rozmowy: trwa ona już trzy dni i trzy nocy... a tak dziwnie czcza, jednostajna i bezmyślna!
Całe sąsiedztwo przesiano już przez języki złośliwie; jeden drugiego zachęca do złego, ośmiela do rozpusty; szydzą ze skromniejszych, w śmiech obracają poczciwych; zgnilizna ich wylewa się słowy bezwstydnemi