— Ej! gołąbko ty moja! — zawołał — kiedy ja do ciebie powrócę? Wszak ci to wyprawa za pasem, a ja — z pożegnaniem!
— Wiem — odpowiedziała Jagna spokojnie. — Wyprawy ja się nie boję, Bóg i święty patron ustrzeże. Tego co się tu zostaje, to się lekam.
Jagna od Stacha przez Hreczyna miała wieści.
— A czegóż się ty tu boisz? — spytał książę. — Mieć będziesz opiekę, o tom się starał.
— Mnie jedno widmo prześladuje... Mieszkowe — odezwało się dziewczę. Mówicie że mi się to śni, sny tych co kochają, próżne nie są. Dusza czuje co ukochanemu zagraża.
— Wszystkim bo wam Mieszek na myśli — rzekł obojętnie Kaźmierz. — Bodajbym straszniejszego nieprzyjaciela nie miał! Cóż on może?
— Co? a no i Kraków ci wziąć! — zawołała. — Zważaj że ty, dzierlatko moja złota — rozśmiał się książę, — że go sami moi ziemianie ztąd wygnali, nie chcieli go, a mnie przymusili bym tu siedział.
— O królu ty mój — odparła Jagna — albo wy ludzi nie znacie, albo ich na swe podobieństwo wyobrażacie. Ci co kochają dziś, jutro nienawidzą.
— Nie dałem powodu! Bóg świadek! — rzekł książę.
— A bez powodu nienawiści nie ma? — poczęło dziewczę. — Gdy mu serce żółcią zapły-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/66
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.