Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mała się zawsze młodo, na podziw świeżo i rzeźwo na umyśle. Z latami zdawało się jéj przybywać zuchwalstwa i gorączki do ladajakich rozrywek. Najszaleńsza myśl się jéj jęła, byle coś nowego w niéj było. Dostać się niemogąc do murowanki, Dorota czasem puszczała się w okolice, stawała niemal pod oknami na widoku, tak by ją Jagna mogła zobaczyć i palcami wskazując na okna, ruchami różnemi ściągając oczy na siebie, dokuczała nieprzyjaciółce.
Jagna ani się sromała ni tych wyznań unikała. Gdy ją Dorota zastała w oknie, nie uciekała przed nią, zasiadała całą twarzą do niéj obrócona i spokojem swym urągała Dorocie. Była to wojna niema ale zajadła.
Wieczorem książę wszystkich odprawiwszy, ze Smokiem, który przy koniach czekał za bramą — ruszył za Wisłę. Rzeka stała jeszcze lodem, choć już puszczać zaczynało. Kaźmierz nie uląkł się ani kruchych lodów, ni płonek rybaczych — ruszył na drugą stronę. U wrót po uderzeniu pana poznawano, otwierały się natychmiast.
Na górze czekała zawsze Jagna z lampką w ręku — bo czuła gdy pan przybędzie. Szli potém we dwoje do jéj izby, gdzie zimą ogień płonął i stół był zawsze nadkryty. Tu siadali oboje, i jakby nie wczoraj ale tylko co przerwana rozmowa, rozpoczynała się znowu. Tym razem książe przybywał smutny.