Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jaksa i może niemiec przybłęda, nas co najprze duiejszych ojczyców zbywają gdy przyjdziemy, tém że już postanowiono...
Szeptać poczynali gromadkami pytając jedni drugich co postanowiono, gdy Dobrogost cicho rzekł niektórym iż Kietlicza samego lada chwilka spodziewa się z Krakowa; bo się teraz nie na żart zbierano do roboty.
— Gdy Kaźmierz na Ruś wyciągnie z całą siłą swoją — dodał — i swoich tam wszystkich zabierze, na zamku się pozostanie mało albo nic luda. Ku Haliczowi się zapuści, będziemy mieli dosyć czasu Mieszka powołać, który na Szlązku stać musi i czekać hasła... Wprowadziemy go na zamek i okrzykniemy.
— Ha! ha! niech Kaźmierz sobie w kochanym Haliczu o gospodę prosi — śmiał się Sreniawita.
— Albo we Włodzimierzu! Jużci mu ją Rusini dać winni — mówił inny szydersko — objadali go tu długo kniaziowie siadując u niego.
— Niechaj potém zna co ziemianie ważą! — mruknął Sędziwój.
— Byle się raz powiodło — dodał Dobrut — ja bo już wiarę straciłem bośmy się nie mało razy sparzyli — i nie było z zachodów nic.
— Szyję za to daję — odezwał się Dobrogost — że Mieszek i Kietlicz tym razem dobrze wszystko wyważą i udać się nam musi...