Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kupy ściągnięte, gotowe... Jak się miał porywać? jak?
Przypomnijcie sobie nie tak to stare dzieje, że naówczas Mieszek poczynał bardzo mądrze i oględnie! Ho! ho! niewiecie jak ze Szlązakami się sprzągł, a Kaźmierza na nich podszczuwał?
— Tak — odparł Drogut — tylko że i z téj mądrości nie było nic. Kaźmierz jak zawsze przebaczył, Mieszek się pokłonił i pojechał przemyślać o nowéj sztuce, żeby i ta chybiła.
Nie sporzę że wynajduje coraz co nowego, a no, nigdy mu nie dojrzeje tak żeby się rozpękło; zwiędnieje w zawiązku.
— Cóż on winien? co? — począł drugi brat z Koziegłów — Ludzie mu gorzéj psów służą. Pan Bóg zdaje się go probować — No — i jak Bóg miły, Kaźmierz przez te swoje relikwie, świętych nabożeństwa po prostu siłą bozką odgania wszystko. Już nie mogło być nic większego jak owa syna Cesarskiego Henryka wyprawa w trzydzieści tysięcy ludzi na Kaźmierza.
— Prawda! — rozśmiał się Drogut — i pięknie się skończyła! gdy Henryk na owém probostwie odpoczywając, co się pod nim zawaliło, ledwie sam w oknie siedząc z Arcybiskupem Mogunckim ocalał, a Turyngskiego Landgrafa i innych panów ledwie żywych za uszy wyciągnięto z kloaki w którą wpadli...
— Czyste czary! — podchwycił Sędziwój —