Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo ledwie się z tego gnoju dobyli, na drodze znowu od dzwonów zostali pobici co im się zerwawszy, na głowy pospadały.
— Że nieszczęśliwy Mieszek to prawda — potwierdził drugi — ale i Kaźmierzowi jak temu dzbanowi co długo do wody chodzi w końcu się urwie ucho.
Wielka większość przytomnych powitała przepowiednią śmiechem wesołym.
— Z Leszkiem młodym albo nie mądrze sobie postąpił, nie przebiegle, namówiwszy starego bałwana Żyrę że mu Płock zdał i wymógł zapis. Już zamki wszystkie miał w ręku.
— A długoż je trzymał? — spytał Drogut.
— Na Mieszku jakiś przeklon cięży! — szepnął inny wzdychając.
— Nie prawda — odparł Dobrogost. — Już przez to samo że po tylu nieszczęściach nie stracił otuchy, dowód stawi że siłę w sobie czuje..
— A na Kaźmierza już pan Bóg zaczął zsyłać przestrogi, i jemu się już nie wiedzie — mówił Sreniawa — Piękne chłopię, najstarszego syna, stracił tak marnie.
— O tém to jakoś różnie ludzie mówią — odezwał się głos z kąta.
— Niema o czém mówić, bo to był jawny palec Boży — kończył Sreniawa. — Chłopak ze swawoli drzewo ścinał na którém się coś poru-