Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stańczykowa kronika od roku 1503 do 1508.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mów jak wiele ludzi przy sobie chowa?
— I tego nie wiem, czasem mniej, czasem więcej, a ja ich nie liczyłam.
Jął znowu pytać o inne rzeczy, ale ona się wymawiała, że nic nie wiedziała. Tu widząc, iż nic się nie dowie, rozkazał rózeg naciąć w krzakach kniaź i gdy z onemi ludzie przyszli, związać ją, a bić, pókiby wszystkiego, o co pytana będzie, nie powiedziała, polecił. Na on czas ulękła się bardzo ona słaba niewiasta i we łzy się rozpływając, pełzła do nóg Glińskiemu, obiecując wszystko co wiedziała, rozpowiedzieć.
— Powiedz naprzód — odezwał się — wiele ma ludzi marszałek?
— Kilkudziesiąt — odpowiedziała.
— Dobra nasza — rzekł Gliński — nie spodziewa się gości! Dwór czy obronny?
— Jedne wrota kute od miasta, mur nie wysoki.
— Jest wał i fosa?
— Nie ma.
— Kto tam z nim teraz?
— Nie wiem.
Kniaź znowu do rózeg, ale kobieta rzuciła mu się do nóg, zaklinając, że nie wiedziała, bo kilka dni nie była.
— Więc i Zabrzezińskiego może nie ma?
Milczała niewiasta.
— Nie wiesz? — spytał groźno i skazał na sług.
— Wiem że jest.
I tak mu wyśpiewała co tylko chciał wiedzieć, ba i tego się dopytał, co podczas o nim gadano, a tak rozjadłszy się, a kobietę rozkazawszy do drzewa przywiązać, sam chyłkiem nocą, pod on dwór Marszałka pospieszył. Wszystko tam już spało i światła nie było żadnego. Ludzie kniazia wyłamali pierwsze wrota od miasta i rzucili się w dziedziniec. Schlejnitz niejaki Niemiec z Misznij, zausznik kniaziowski, z dwoma drugimi, naprzód się wysworował do dworu, a osławiwszy do koła ludzi, wpadł wewnątrz do komnat. Obudzony hałasem marszałek porwał się był i siedział w pościeli,