Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ra. — Gwałtowny i popędliwy Górnicki wprost chciał najechać na Raków, wywołać gospodarza i twarz w twarz postawić go z Małejką, któryby go po imieniu przywitał. Nad ten dowód nie potrzebował innego, samozwaństwo byłoby dowiedzionem. Małejko z temperamentu i obyczaju powolniejszy, rozważniejszy, mający upodobanie w łagodniejszych na pozór, a ostrzejszych w istocie formach, trochę urzędnik, więc ostrożny aby ani siebie ani stanowiska nie skompromitować — namyślał się. Przychodziło mu też na myśl i to, że człowiek przywiedziony do rozpaczy, może się do gwałtownych a niebezpiecznych rzucić kroków. — Lękał się narazić siebie.
— Ale wszakże innego środka nie masz? wołał Górnicki.
— A to nie jest dobry — odpowiedział Małejko. Cóż tego że ja go poznam i będę miał jednego świadka w panu. Mnie może on zrobić warjatem. Zresztą najechać na dom i oddać się tak w ręce nieprzyjaciela — to mi się nie zdaje... nie zdaje mi się... mówił rejestrator. Trzeba się namyśleć.
Rozmyślali tedy przez całą drogę, a nic nie mogli takiego znaleść, na coby się zgodzili oba. Górnickiego, impetyka z natury, niecierpliwiły te deliberacye. W ostatku Małejko wpadł na pomysł szczęśliwy.
— Wszakżeś mi pan mówił, że on tam u pani Pstrokońskiej, siostry pana przezesa bywa często i że to dom pański, zawsze ludzi pełen. Przecież choć pan tam się trochę z nią poróżniłeś, drzwi mu przed nosem nie zamkną. Łatwo się dowiedzieć kiedy on tam będzie, zawieś mnie do Borków, a ja go przy wszystkich zgromadzonych po imieniu i nazwisku przywitam...