Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gospodarza zastał drzemiącego — porwał się nadchodzącego słysząc i wybiegł naprzeciw niemu.
— Na Boga miłego, co się wam stało? — bałem się, żeby cię gdzie sandomierskie wilki nie zjadły! — Gdzieżeś był?
— At — chodziło się — rzekł markotno Małejko.
— Cały dzień? Przecież tu ani śledztwa żadnego nie masz, ani Faraona w sąsiedztwie.
— A, właśnie żem miał śledztwo — bąknął pisarz.
— Gdzie?
— Hm — aż w Borkach.
— I byłeś tam wać pan?
— Byłem, byłem — nawet we dworze, do którego pana nie wpuszczają i — pono trzeba powracać ze wstydem, bom się szpetnie omylił.
— Omyliłeś się? a niechże cię... krzyknął Górnicki — a niechże cię...
I kułakiem mu pogroził.
— Albom ja temu winien? odparł Małejko, paneś mi tego blichtru na oczy nasypał, pan; — tyle czasu zmarnowanego i dla mnie ubogiego człeka.
Dokończył tak, że pochwycić nie było można — co mówił.
— Spodziewam się — dodał podnosząc głos — że mi choć do Warszawy jaką chłopską furę dacie, — ja tu już nie mam co robić.
Górnicki był zły.
— Tak! tak! a ja tom się z waszej łaski nie oszukał i nie spędził koni na darmo?
Górnicki zaczął po izbie chodzić szybko, Małejko zgarbił się, ręce złożył i milczący wzdychał, klął