Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a czuprynę coraz pocierał tak, jakby z niej chciał powyrywać włosy.
Dobre pół godziny nie mówili do siebie nic. — Zciemniało, przyniesiono świecę. Górnicki począł wzdychać, karty dobył ze stolika, siadł i parę razy talją strzepnął. Małejko drgnął, odwrócił się, i jakby pokusa siły przechodziła, wstał zbliżając się do stołu. Nie mówiąc słowa do siebie siedli i w milczeniu na pociechę grać poczęli. Górnicki założył banczek, pisarz poniterował. Grali caluteńką noc, burcząc na siebie. Pospali się potem, jeden na kanapie, drugi przyczepkiem na łóżku i dobrze na dzień chrapali. Ranek dopiero Małejkę do pomyślenia o sobie zmusił — począł się pakować do drogi.
— Dasz mi pan furkę? spytał.
— Nie dam, — trzeba gnój wozić, nie takich fałszywych proroków jak wy, zaklinając się odparł Górnicki — idź piechotą.
— No, to choć do Borków.
Symforyan i na to ramionami ruszył.
— Byłbym dał cztery konie, żebym tego cygana zdemaskował, ale tak!!
Małejko już nie prosił więcej.
— Dobrze ci tak — mówił do siebie — dobrze ci tak, palca między drzwi nie kładź, w cudze się sprawy nie plącz — losu za czuprynę nie łapaj, kiedy ci się tyłem obraca; cierp i milcz! Dobrze ci tak! A to ci się chciało koniecznie popisać! Dobrze ci tak!
I powtarzając ciągle — dobrze ci tak! gdy wszystko było gotowo, skłonił się Górnickiemu od progu.
— Bywaj pan zdrów.