Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w domu o wszystkiem wiedzieć pragnęła i siedząc w gabinecie, od którego okno wychodziło ku gankowi, posłyszała jakiś spór — wyjrzała zaraz — i poznała Górnickiego — zrozumiała o co chodziło.
Odprawiony cofał się ku bryczce, miotając na wąs i mrucząc. Małejko milczący, który tu smutną bardzo grał rolę, nadto był przejęty duchem swojego powołania, ażeby z chwili tej choć oczyma nie skorzystał. Rozglądał się więc po dziedzińcu i ludziach...
Jakież było jego zdumienie, gdy tu zobaczył bardzo mu dobrze znanych ludzi dworskich prezesa z Murawca. W mgnieniu oka pojął, że przytomność ich tutaj już oznacza, że owego pana Daniela wymarzonego przezeń znaleść tu nie mógł — boby go ci ludzie poznali.
Bardzo go to zmięszało i zaniepokoiło o cały wywód sprawy — zwątpił o własnym rozumie.
Gdy bryczka odtoczyła się od ganku i przeszła most zamykający dziedziniec — Małejko ponuro, z oczyma w ziemię wlepionemi siedzący na bryce, trącił sąsiada ostrym łokciem.
— Coś tu innego się święci — zawołał głosem stłumionym. Kat że ich zrozumie. Nie może być, żeby ludzi tylu było w spisku... a dwór pełen sług z Murawca, z naszej okolicy, toćby go poznali... Tu go więc być nie może.
— A zkądże się tu ci ludzie wzięli?
— Musieli z panną przyjechać, rzekł pisarz, który się przybycia prezesa domyślać nie mógł. — Już nic nie rozumiem...
— Ale jakże ja mogłem się omylić?