Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Górnicki samą wątpliwością przybity nie mógł pohamować gniewu.
— A! niechże to wszyscy porwą szatani! krzyknął... Co waćpan bredzisz! co?
— Czy może pan nie rozumiesz — odparł spokojnie pisarz, czy zrozumieć nie chcesz... Człowiek najrozumniejszy omylić się może... koń na czterech nogach chodzi a potknie się... Pan Daniel tu być nie może i nie mógł, bo tu widzę pełno ludzi z Murawca od prezesa. Toćby go jednej chwili poznali i sekretby się nie utrzymał, a przecie do tajemnicy takiej i furmanów i lokajów się nie przypuszcza... W tem jest jakiś djabeł, którego ja — nie rozumiem.
— Ale asanu się ci ludzie chyba przewidzieć musieli! klnąc zawołał Górnicki. Gdzie? co? jak? zkądby się wzięli?
— Przyjechać musieli z panną...
— A więc...
— Więc wszystko co ja tak mądrze odgadł... kat wziął! bijąc pięścią po kolanach — odparł Małejko... ale przyznasz mi pan, że prawdopodobieństwo było jak największe...
— Prawda nie prawdopodobieństwo! co to gadać! przerwał Górnicki — ja od tego nie odstąpię...
Smutnie rozśmiał się pisarz. — On do rozpaczy był przyprowadzony — tak ślicznie osnute śledztwo, tak odgadnięta tajemnica... rozbijała się marnie o dwie czy trzy spotkane twarze, przeciwko niej świadczące. — Małejko nadto miał rozsądku, aby się upierał przy tem co się stawało niemożliwe — ale bolał tak, że mu się płakać chciało, nad wyślizgującą mu się z rąk nadzieją odznaczenia...