Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Moja ciociu — a kiedy inaczej być nie może... Słodko choć spojrzeć w tę stronę.
— Nie macie odwagi i determinacyi — odezwała się pani Pstrokońska... A ja ci powiadam, że gdybyście się raz pobrali... bez wiedzy ojca... ja wam ręczę, że dałby się przebłagać.
— Nigdy! nigdy! zawołała Leokadya.
— A jeżeli ja mówię — że za to ręczę? spytała ciotka. Długo myślałam nad tem, wielem razy z nim mówiła... i widzisz, że oto po raz pierwszy ci ogłaszam, że ja to zrobię, iż wam przebaczy...
Cała zarumieniona porwała się Leokadya od krosienek.
— Słowa cioci mimowolnie poruszyły mnie, rzekła — lecz pewną jestem, iż dobre serce wasze myli was. Ja tyle lat żyję z ojcem, znam go tak dobrze, tyle razy z jego ust słyszałam wyrok... A! ciociu droga... to rzecz nie możliwa... a odepchnięciem od ojca, jego przekleństwem ani on ani ja nie chcemy szczęścia kupować...
— Moja Leokadyo — spokojnie ręce na piersiach zakładając poczęła ciotka, czy mnie masz za tak płochą, że jabym, nie będąc pewną tego, co mówię, śmiała ci zaręczać?
— Chybaby — odezwała się Leokadya — zaszła w usposobieniach ojca nagła, niczem nie usprawiedliwiona zmiana, ale tej nie tylko nie ma — być ona nie może... Owszem w ostatnich czasach był niecierpliwszym, podejrzliwszym niż kiedykolwiek. Dowodzi to historya listu tego, której nieszczęśliwym następstwom tylko cudem mógł O. Serafin zapobiedz!!