Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A któż ci powiada, że on przed kilku dniami jej tam nie zgubił?
— E! inaczej by wyglądała! świeżusieńka! rzekł pisarz. Z drugiej strony jeśli rękawiczka nie jego, cóż to za zbójcy byli, którzy chodzą w rękawiczkach i to jeszcze paryzkich!!
Zdenowicz zamilkł... popatrzył na corpus delicti z daleka, pokręcił głową i zakończył swojem zwykłem —
— Niechże djabli biorą...
Małejko był zły, chodził po pokoju rzucając się i szamocząc — rękawiczka mu w głowie siedziała...
— Już chustka zakrwawiona — była zagadką, odezwał się, ale z tą jeszcze jako tako... a z rękawiczką? rady sobie nie umiem dać... dalipan! I uważa pan asesor... co tu myśleć? w pokoju najmniejszego śladu krwi, po drodze ani kropli, na wiszarach także..? Na chustce ledwie ślad... Więc go chyba nie zabili.
— Mogli go udusić i rzucić w wodę?
— A po cóż mieli się fatygować? przerwał Małejko — po co? — Gdyby żywego nieśli nieopodal od chaty ogrodnika toćby choć jęk posłyszał — umarłego zaś topić — po co? powtarzam — po co?
— Ja nic nie rozumiem — mruknął Zdenowicz.
— Ja także, powtórzył Małejko — sensu bo w tem nie ma... Jakaś robota mętna... zagmatwana... Zbójcy, którzy się lękają, aby ich nie złapano cale postępują inaczej... Gdzież był ów p. Daniel, gdy szafę otwierali i zabierali pieniądze...? Jeśli już nie żył, toć mogli ciało zostawić, nie było przecie napisano na niem kto go zabił. Nie ma sensu!!