Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz co Małejko — rzekł prostoduszny asesor — ty bo mnie się zdaje, nadto mądrujesz i świdrujesz rozumem. Czy to wszystko zrozumieć można? To do nas nie należy odgadywać takie zagadki... Gdy nie możemy odkryć zabójców, robota... obojętna...
— A! nie! krzyknął Małejko — jak zrozumiem robotę, to mi łatwiej będzie dojść sprawy, a ja panu asesorowi powiem, że tak jak się rzecz dziś prezentuje — ja nawet nie wiem, czy oni go zabili, czy żywcem porwali...
— Jezu Marya! otóż przewędrował! zaśmiał się Zdenowicz — a on im na co! a gdzieżby go oni skryli! Toć już z wielkiego rozumu oszalał...
Pisarz się trochę zmięszał i spuścił głowę smutnie, sam bowiem czuł, że i to jego przypuszczenie nie miało najmniejszego prawdopodobieństwa za sobą.
Odwrócił się powoli do asesora, twarzą okazując desperacyą i zniechęcenie.
— Już, rzekł cicho — od czasu jak jestem w służbie miałem śledztw nie mało, i nieraz bywały zawikłane, a jakoś sensu się było można domacać w zbrodni, tu zaś, proszę pana — niech mi pan daruje, powiem szczerze, to wygląda, jakby kto niezręcznie odegrał komedyą — czy co!
— A waćpan bredzisz! oburzył się poczciwy Zdenowicz, chorujesz na rozum... o to cała bieda — jak ty czego nie rozumiesz, to dla ciebie już sensu nie ma. Ja mówiłem od początku, że nam tu nic nie dokazać, niech sobie zjeżdża sąd, niech ześlą komisyą i niech głowy łamią. Nasza rzecz fakt zapisać i dość.
— Toć nie sztuka, rozśmiał się Małejko, a panu by to nie było przyjemne, żeby my pokazali przecie,