Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bądź pan pewien, dodał prezes, — że to się koniec końcem odkryje. Nie ma przykładu, ażeby podobna zbrodnia zataić się mogła. — Należy tylko na najmniejsze okoliczności zwracać uwagę.
— A! już Małejko od tego! bo! ho! — zawołał asesor — ten ślady na błocie powymierzał i pozdejmował z nich rysunki... ludzi egzaminował jak na torturach i gdy tam kilka dni posiedzi — niechybnie czegoś dojdzie.
— Daj to Boże — rzekł stary, bo gdyby bezkarnie podobny eksces raz uszedł, wszyscyśmy głów naszych niepewni. Przyznam się panu, że ja już od dzisiejszego dnia straże koło dworu kazałem podwoić — tu nie ma co żartować...
Zdenowicz zmęczony pożegnał gospodarza idąc na spoczynek, a chcąc nazajutrz do dnia do Orygowiec powrócić.
Nazajutrz też był wcześnie we dworze i zastał Małejkę nad protokółem znowu, pozywającego ludzi po jednemu i rozmawiającego z nimi o wszystkiem, co się dworu i życia dotyczyło.
— A cóż? spytał — jest co?
— Jeszczem głupszy jak wczoraj, odparł Małejko, aż mi wstyd. Nic nie rozumiem. — Jedyną zdobyczą, że koło stawu rękawiczkę znaleźli, którą pani Słońska poznała, jakoby do pana Daniela należała... a ta rękawiczka, to właśnie ćwieczek dla mnie. Coś niezrozumiałego... Jeżeli zbójcy trupa ciągnęli do wody, zkądże się ona tam miała wziąść? po co mu po nocy były rękawiczki, albo im? Napadli go w łóżku — zkąd tu rękawiczka... To zwaryować potrzeba! dodał Małejko.