Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dnik znalazł zakrwawioną chustkę jego; ale w stawie brodziliśmy i nie znaleźli.
— A dla czegożby go w stawie mieli topić? spytał prezes. — Nie rozumiem? Czy go nie dobili? czy... Wszystko to ciemne a ciemne i niezrozumiałe!
Wychlińska spuściła oczy, westchnęła, ukłoniła się i powoli wysunęła z pokoju.
Rozmowa asesora z prezesem do późnej przeciągnęła się godziny.
Zdenowicz dopiero od niego się dowiedział, że pan Daniel miał ciotecznego brata, niejakiego Żymińskiego mieszkającego w Warszawie, właściciela kamienicy przy ulicy Senatorskiej, że to był pono jedyny spadkobierca, i że wypadałoby jemu dać znać o losie nieszczęśliwego Tremmera.
— Dla mnie — dodał prezes — największa i niewynagrodzona strata, takiego drugiego sąsiada mieć nie będę... takiego przyjaciela nie znajdę...
Gdyby nie pochodził z mieszczan i nie był świeżo uszlachcony, gdyby w dodatku nie był protestant, szczerze asindziejowi powiadam, córkę bym mu był swatał i spokojniebym umierał, wiedząc, że będzie szczęśliwą.
— A! co mi to pan przes mówi, westchnął Zdenowicz, czy to ja go nie znałem. Był i dla mnie przyjacielskim jak rzadko... a z nim godzin kilka spędzić — prawdziwą było pociechą. Trzebaż, żeby na niego padł los taki tragiczny — w okolicy, w której nikt nigdy nic podobnego nie doświadczył za ludzkiej pamięci. Inna rzec ta historya Niewierkowska, bo tu nikogo ze sług ani z poddanych posądzić nie podobna, tak wszyscy do niego przywiązani byli.