Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo i ja i Leokadya nie możemy zasnąć, tak nas to — przeraziło.
Prezes głową potrząsł.
— Mogę to już wam i przy poczciwym Zdenowiczu powiedzieć, że wy kobiety co to powinnyście być czulsze od nas mężczyzn, mówił gospodarz, nie okazałyście w tym wypadku wcale takiego wzruszenia, jakiegom się obawiał. Ten poczciwy Daniel (gdyby nie był protestantem, powiedziałbym świeć Panie nad duszą jego) co on się wam nawysługiwał. Myślałem że waćpani i Leokadya pomdlejecie z desperacyi, a no jakoś pokręciwszy głowami i powzdychawszy uspokoiłyście się daleko prędzej niż ja. Chwała Bogu, dodał stary, bom — między nami mówiąc — Leokadyą posądzał, że ma słabostkę do tego człowieka.
Pani Wychlińska spojrzała dziwnie na prezesa i zmięszała się bardzo.
— Mój bracie, rzekła, prawda to, żeśmy nie zanosiły się od płaczu i nie robiły historyi, ale i Leokadya i ja bolejemy nad losem tego człowieka, nie mniej jak ty. Niech to będzie dowodem, żem się tu przyjść ośmieliła.
I spojrzała na Zdenowicza, który stał nieomal upokorzony, że nie mógł nic powiedzieć nowego.
— Cały dzień niemal prowadziliśmy śledztwo — odezwał się cicho — ale dotąd żadnych rezultatów. — Zostawiłem tam Małejkę, jeśli on się nic nie dopyta i nie domyśli to chyba nikt. Jedyny ślad, że od okna do stawu coś było ciągniętego i na brzegu trzciny połamane, jak gdyby go tam zbójnicy rzucili... Ogro-